Suplementuj się gdy biegasz , czyli - mąż czasami rację ma !

Mam nowy medal i 2-gi półmaraton za sobą. O ile nie mogę jeszcze mówić o jakimś doświadczeniu to jednak stara prawda się sprawdza, czasami starsi mają rację.
Po powtórnym zrobieniu wyników mój magnez i potas nadal zostaje na najniższym poziomie, pomimo stosowania przez mnie tychże składników w tabletkach.
Parę dni przed startem odebrałam wyniki i szkoda mi było rezygnować. Fakt, że był skwar, słońce było bezlitosne, prawie wcale wiatru, temperatura myślę, że około +34 st.
Miałam plecak z bukłakiem, co około 4,5 km była woda i kurtyny wodne.
Nie wiem jak inni ale jak na moje oko to z 10 km to było pod górkę. Las okazał się na chwilę złudnym wybawieniem, bo oto odczuliśmy leśny chłodek ale niestety ciągłe podbiegi. Ostatnie odcinki trasy były jak na patelni. Przy 19 km czułam, że opadam z sił. Cisnęłam, tak mi się zdawało, a jednak stałam w miejscu. Gdy minęłam tablicę z 20 km już czułam, że ledwo nogami ruszam.
 I o to z daleka widzę metę, jak szalona pędzę bo głupo tak ciągnąć nogi za sobą kiedy taki doping. Gubię kaszkiet, ale wiem, że jak chociaż na sekundę stanę to już padnę, wiec biegnę dalej. Nowo poznana koleżanka na trasie ratuje moją czapkę :).
Jak już medal na szyi, to padam byle gdzie i pije jak smok - nie, nie piwo, chociaż to Chmielaki.
Dałam z siebie ile mogłam, liczyłam, że wyrobię się w czasie 2;10, ale mam jeszcze do potrenowania. Tu wkroczył ostatnio mąż, bo podpowiedział jak efektywniej trenować, co robić i pewnie pozwolę mu pobawić się w mojego osobistego trenera.
Bieg ukończyłam w wynikiem 2;16;23 czas netto. Przy okazji gratulacje  dla mojego kochanego bo oczywiście był dłuuuugo przede mną, pięknie się rozwija i gna do przodu.
Jestem zadowolona, że przebiegłam, postój miałam 2 razy przy wodopoju (odkąd zachłysnęłam się wodą podczas biegu pijąc z kubka, zamiast lecieć żeby uratować parę sekund, przystaję, piję i dopiero lecę  - a niech sekundy gnają, co mi tam i tak po podium nie biegnę ).  Na metę dobiegłam i po jakichś 15 minutach zaczęłam mieć problemy z łapaniem oddechu. Z mojego gardła wydobył się ledwo słyszalny głos. Powędrowałam do karetki bo, przyznaję - nieźle się wystraszyłam. Ciśnienie w normie, pomału doszłam do siebie, ale zaczęło mnie mrowić w nogi, ręce i twarz.
Teraz trzeba wybrać się do lekarza i zobaczymy co podpowie.
A dlaczego mąż ma czasami rację ?! Bo od początku naszej przygody z bieganiem zachęcał mnie do tego bym wspomagała się witaminami, makro i mikro elementami, ale ja jako kobieta wiedziałam swoje. Dlatego teraz, czasami wezmę pod rozpatrzenie jego uwagi.

Komentarze