Cztery dychy do maratonu - moje małe doświadczenie.

Ostatni etap imprezy "Cztery dychy do maratonu" już za mną. 
       Po tych czterech dziesiątkach nie czuję się bliżej spełnienia mojego marzenia o maratonie, ale całość wydarzenia oceniam bardzo wysoko. Medale, atmosfera, posiłek a nawet pogoda sprzyjała wszystkim czterem etapom.
Pierwszy i ostatni bieg wyznaczony był  tą samą trasą, w bardzo ładnych okolicznościach przyrody. Nie przygotowywałam się jakoś szczególnie do biegów, gdyż wypadały w takim okresie, gdzie nie mogłam podjąć regularnych treningów. Oczywiście miałam przerwy z powodu przeziębienia, pogoda też nie pozwoliła mi biegać a nie chciałam być tak narwana jak w poprzednim okresie zimowym gdzie chyba za zadanie postawiłam sobie wybiegać w najgorsze mrozy.
Od raz widać, że kłania się amatorszczyzna, bo bieganie gdy na dworze - 20 st C na pewno nie przynosi korzyści, a jedynie dumę dla takiego ciepłolubnego stworzenia jak ja, że jednak - ja,  ta która przy dodatniej temperaturze marznie - wyszłam, przebiegłam i wróciłam z bananem na twarzy i tuszem do rzęs płynącym po policzkach. 
    W tym sezonie zimowym podeszłam rozsądniej do treningów i oddawałam się co sobota  ćwiczeniom na siłowni: bieżnia, orbitrek oraz delikatne ćwiczenia na nogi.
Z racji tego, że córka w soboty trenuje tenis, to  nawet jak mnie leń dopadnie i chciałabym zrobić sobie wagary od siłowni - nie mogę, bo moje dziecko bardzo systematycznie trenuje i ani myśli opuszczać zajęcia. 

Moje wyniki nie wzbudzają zazdrości, a prezentują się tak:
- I dycha w październiku : czas netto: 55:51, czas brutto: 57:19, miejsce 1080 na 1472 zawodników       174 na 372 kobiet - jak zawsze w połowie jeśli patrzeć tylko na kobiety. Muszę przyznać, że biegło     mi się w miarę dobrze, nawet miałam wrażenie, że szybko się poruszam, ale na mecie poczułam         rozczarowanie patrząc na wynik.
- II dycha w listopadzie: czas netto: 57:33, czas brutto:59:01, miejsce 1138 na 1392 zawodników,         221 na 357 kobiet. Tu jak widać poszło mi dużo gorzej ale nie rozpaczałam bo miałam nadzieję, że     jeszcze chociaż w jednej z dwóch dyszek uda mi się zrobić jakąś życiówkę :).
- III dycha w lutym: czas netto: 55:37, czas brutto: 57:10, miejsce 1069 na 1500 zawodników, 175 na   350 kobiet. To był nocny bieg zaczął się o 22,30 więc całkiem przyjemna pora na bieganie. Czułam   się super lekko i pełna energii. Przyłączyłam się nawet do pacemakera bo chciałam biec równym        tempem, jednak na trasie go porzuciłam bo porwał mnie tłum ludzi i adrenalina. Pod względem  samopoczucia, satysfakcji najlepiej oceniam ten start, bez względu na wynik.
- IV dycha w kwietniu: czas netto: 54:53, czas brutto: 56:30 , miejsce 985 na 1552  zawodników, 132 na 397 kobiet. Oj pogoda dopisała, słoneczko, wiatr bardzo mały - co prawda liczyłam, że od zalewu trochę powieje dla ochłody ale się rozczarowałam. Mogę powiedzieć, że jestem zadowolona z wyniku, mogło być lepiej ale jak zawsze na początku nie mogłam opanować samej siebie i troszkę za szybko pobiegłam, żeby po połowie zwolnić.  Gdybym trzymała się grupy, z którą wystartowałam wynik był by lepszy, bo na 7 km mnie przegonili, lepiej rozłożyli siły. 


      Teraz zabieram się porządnie (tak mi się przynajmniej wydaje) za treningi do ultra roztocza, które będzie w maju. 30 km to dla mnie sprawdzian, jeśli na mecie padnę a palce u stóp będą mnie potwornie boleć to już będę wiedziała że maraton jest dla mnie nie do wykonania i zweryfikuje swoje marzenia. Bo można być marzycielem ale i realistą.  

Komentarze